Seweryn Szczepański

 

Konferencja: Zachowanie i pielęgnacja

lokalnych tradycji etnicznych

Małej Litwy i Prus Wschodnich

Sarnówek: 27 04 2007

 

 

Doroczne zwyczaje i obrzędy świąteczne dawnych mieszkańców

Pojezierza Iławskiego i ziemi lubawskiej

 

           

            Doroczne zwyczaje i obrzędy świąteczne należą do najbardziej typowych zachowań będących wyznacznikiem tradycyjnych form kultury. Sama etymologia słowa „świętować”; pruskiego swintintun wywodzi się od słowa „święty”, „uświęcony”; w języku pruskim swints, swintint, swintiskan (L. Palmaitis 2007: 219; E. Berneker 1896: 157, 325), stanowi ładunek, który z góry hierarchizował specyficzne dni i związane z nimi czynności. Na obszarze plemiennych Prus, które obejmowały także dzisiejsze Pojezierze Iławskie i ziemię lubawską świętowanie dyktowane było poprzez pory roku. Rozróżniano czas gdy ziemia rodziła i gdy zasypiała. Obrzędy związane z wiecznym cyklem zamierania i rodzenia się przyrody tłumaczyły mity, na bazie których ustalano odpowiedni sposób obchodzenia misteriów. Spośród dorocznych obrzędów świątecznych szczególną wartość miały te związane z cyklem wegetatywnym.

Niewątpliwie do najważniejszych zaliczano obrzędy wiosenne. Błagano wówczas bogów o urodzaj. Jeszcze w XVI w. na Sambii wiosnę witano składaniem ofiar i intonowaniem specjalnych zaklęć ku czci św. Jerzego (A. Brückner 1985: 52-53). Pozostałości dawnych pogańskich obrzędów zauważamy także w obrzędowym spędzaniu bydła na łąki. Zwierzęta przeprowadzano przez palące się lub tlące gałązki cierniowe, co miało oczyszczać je z wszelkiego rodzaju złych uroków, zapewnić zdrowie i płodność. Rogi zwierząt zdobiono wiankami z kwiatów, bardzo często z chabrów, które chronić miały przebywające na pastwiskach zwierzęta przed czarownicami (E. Kaczmarek 2004: 11). Niewykluczone, że dokonywano wówczas także rytualnej orki wokół wsi.

Święta wielkanocne również przypadają w okresie dawnych pogańskich świąt wiosennych. Nietrudno zauważyć w nich naleciałości dawnych obrzędów i wierzeń połączonych z bogatym zespołem nowszych – chrześcijańskich. Wielkanoc poprzedzona była wielkim tygodniem, który nazywano również „cichym tygodniem“. Rozpoczynała go Niedziela Palmowa. Tego dnia, ci którzy chcieli aby w przyszłym roku omijały ich choroby łykali po kilka (najczęściej trzy) bazi wierzbowych co w szczególności zapobiegać miało chorobom gardła (E. Lemke, 1884: 13). Tradycyjnie w wielki czwartek pieczono obwarzanek wielkoczwartkowy - Gründonnerstagskringel. Były to zarówno niewielkie obwarzanki, jak i wielkie egzemplarze, którymi chwalono się wśród sąsiadów. Pieczono je na brązowo, sypano sporą ilością prażonych migdałów, kandyzowanej skórki cytryny, dodawano też startego marcepana. Obwarzanek wielkoczwartkowy był szczególnie ceniony przez ubogich robotników wiejskich. Tego dnia przygotowywano też chleb pszenny, placek, strucle, jajka i mięso. Na czwartkowy obiad serwowano często zupę szczawiową, oczywiście o ile był już na polach. Jeżeli go brakowało zadowalano się inną postną potrawą, lub też używano koncentratu szczawiowego.

Przepis na ten postny specjał był dość prosty: Jeden głęboki talerz świeżych liści szczawiowych – bez łodygi, mąka, śmietana, jajka i nieco cukru. Liście należało krótko gotować w 2 litrach wody, lub bulionu. Następnie przelać wywar przez durszlak do oddzielnego naczynia, w celu oddzielenia liści. Połączyć go z mąką, śmietaną i niewielką ilością cukru. Do gorącej zupy dodawano surowe jajka, które momentalnie się ścinały (K. Radzimanowski, 2004: 107-108).

Szczególnie ważnym dniem był piątek. Z uwagi na ścisły post, którego przestrzegano owego dnia zwano go „cichym piątkiem“. Jedni nie jedli mięsa i tłustych potraw, inni zaś całkowicie pościli. Wówczas też wszyscy chorzy, pragnący ulgi w cierpieniu składali na ołtarzu specjalne, świąteczne datki na kościół. Na obszarze ziemi lubawskiej występował także bardzo ciekawy zwyczaj zadawania tzw.: „bożych ran” czyli smagania po nogach jałowcem (kadykiem) lub rózgami, smagano także gałązkami agrestu. Krzyczano przy tym: „Któryś za nas cierpiał rany!” lub „Pan Jezus złożony w grobie za nasze grzechy dał bok przebić sobie!” (J. Falkowski 2006: 381).

Wielka sobota była dniem niezwykle pracowitym. Do obowiązku należało dokładne wysprzątanie chałupy i zmiana pościeli. Często porządki łączono z obrzędowymi praktykami mającymi niewątpliwie bardzo odległą genezę. Spośród kilku, warto wymienić obrzęd „wypędzania pcheł”. Zamiatano wieczorem wszystkie kąty izby, które najpierw kropiono wodą. Po zamieceniu, kurz wyrzucano często przed próg innego domu. Jednakże trzeba było koniecznie uczynić to przed wschodem słońca. Innym podobnym obrzędem było „wypędzanie myszy i szczurów”. Polegał on na tym, że po wysprzątaniu izby cztery wystrojone dziewczyny stukały w ściany domu i krzyczały: „Szczury, Szczury – precz ze ścian! Na dworze Wielkanoc!” (E. Lemke 1884: 14). W wysprzątanych izbach często sypano na podłogę cienką warstwę piasku, gdyż jak wierzono tej nocy przychodzą do domu dusze zmarłych i po śladach można było rozpoznać kto odwiedził domowników. Dla owych gości zostawiano też nieco strawy. W dzień ten nie powinno się także niczego pożyczać.

Po północy następowała Wielkanoc. Na obszarze Warmii i Mazur, a także Pojezierza Iławskiego zanotowano bardzo ciekawy obrzęd. W nocy, najlepiej pomiędzy pierwszą a drugą godziną i konieczne przed wschodem słońca chodzono do rzeczki lub źródła po wodę. Osoba, która przynosiła naczynie z wodą nie mogła wracając odwracać się, śmiać ani nawet odezwać do kogokolwiek. Woda ta posiadała szczególne właściwości lecznicze. Dlatego też często kąpano się w niej, niektórym zaś wystarczyło po prostu obmycie. Po dokonaniu obrzędu, to co pozostało odnoszono z powrotem i wylewano do rzeki, by „wszelkie choroby i zło siedzące w człowieku spłynęło z jej nurtem” (Lemke 1884: 14-15). Niewątpliwie opisane tu wydarzenia miały bardzo starą genezę. Początku ich należy szukać jeszcze u pogańskich Prusów, którzy „Za święte uważali gaje, pola i wody, tak bardzo, iż nie odważyli się w nich wycinać drzew ani uprawiać ziemi, ani łowić ryb” (Dusburg 2004: 45). Innym zwyczajem było spoglądanie na słońce o wschodzie, gdyż jak wierzono przeskakiwać miał przez nie wielkanocny baranek, obwieszczający nadejście niedzieli wielkanocnej. W niektórych miejscach Prus, baranek widoczny był ponad słońcem odbijającym się w tafli wody. Gdy ktoś nie miał siły iść nad wodę, lub też po prostu mu się nie chciało wystawiał przed próg domu naczynie z wodą i w nim obserwował owo wydarzenie. 

            Niedzielę, którą obwieszczało bicie w dzwony, a na lubawszczyźnie dodatkowo strzelanie z karbidu i kalichlorku spędzało się na nabożeństwie i w gronie rodziny. Po przyjściu z nabożeństwa często najstarszy członek rodziny stukał się z domownikami jajkiem. W katolickiej Lubawie jajka bywały święcone, na obszarach protestanckich zwyczaj ten nie był praktykowany. Wszędzie jednak jajka kraszono. Używano do tego barwników naturalnych. Kolor brązowy i żółty pozyskiwano z cebuli, zielony z młodego żyta, czarny z kory olchy. W Lubawie jak podaje Bernard Jacek Standara w taki sposób tłumaczono narodziny zwyczaju kraszenia jaj: „O jajkach to wej babka powiedała nóm różności – także o tym, że malowanie bodaj wprowadziła święta Magdalena. Kiedy wej płakała przy pustym grobie Zbawiciela ukazał się jej anioł i rzekł: Nie płacz Mario, Chrystus zmartwychwstał. Uradowana pognała fatko do chałupy i obaczyła, że wszystkie jajka, które chowała w komorze, są pomalowane na czerwono. Fatko wiena całki kosz i potrachterowała apostołów. W ich rękach bodaj jajka zamieniły się w ptaszki. Łoni wzieta to ludziska własnym przemysłem malowali jajka” (J. Falkowski 2006: 384).

Jajka chowano często w ogrodzie przed dziećmi, których zadaniem było ich odszukanie. Niektórzy wraz z jajkami chowali drobne podarki w postaci słodyczy. W kościele protestanckim często w niedzielę wielkanocną odbywała się konfirmacja, czyli oficjalne przyjęcie do społeczności wiernych (K. Radzimanowski 2003: 164).  

W poniedziałek wielkanocny nadchodził czas zabawy. Od rana, a w wielu miejscach już od niedzielnego wieczora rozpoczynał się śmigus. Na interesującym nas obszarze nie znano zwyczaju polewania wodą, który przywędrował tu dopiero z nowymi osadnikami, jednakże obficie smagano po nogach wierzbowymi, bądź jałowcowymi rózgami najczęściej panny. Nie można było obrażać się za smaganie, gdyż jak wierzono – przynosiło ono szczęście, pannom zaś powodzenie u kawalerów. Młodzież uganiając się za dziewczętami wołała: „Śmigus zielony, dajże jajka, kawałek boczku daj, potem co sił w nogach zmykaj!“

Innym ważnym świętem wiosennym były także Zielone Świątki. Obchodzone zarówno przez Prusów, jak i Słowian. Jakkolwiek poganie nie mieli wspólnego ustalonego dnia obchodów tychże świąt, to wg kalendarza chrześcijańskiego obchodzono je w siedem tygodni po Wielkiej Nocy. Zwyczajowo na Zielone Świątki pieczono chleb, przygotowywano porządny kawałek masła i sprzątano izbę. Dodatkowo pieczono placek lub ciasto z cukrem, cynamonem i rodzynkami. Jak wspominali mieszkańcy, mięso było zbyt drogie, ale ryby chętnie w sporej ilości spożywano. Podobnie jak w wieczór poprzedzający Wielkanoc nie objadano się nadto. Także nie pożyczano różnych rzeczy, gdyż miało to przynosić pecha. 

W wieczór przed Zielonymi Świątkami chłopcy przynosili dziewczętom „zielone” – gałązki brzozowe i bukowe, którymi nazajutrz kraszono drzwi domu oraz izby. Szczególnie lubiane były także gałązki jarzębiny i głogu. Zbierano także tatarak, który wpierw cięto, a następnie ściełano nim podłogi w izbach. W niedzielę, czyli pierwszy dzień, szło się do kościoła. Dopiero w poniedziałek można było sobie pozwolić na tańce, które najczęściej odbywały się w stodołach i remizach strażackich. Oczywiście wówczas szczególnym wzięciem cieszyły się różne kapele. W okolicy Zalewa szczególnie lubianą w latach 30. była kapela: Jugendorchester (K. Radzimanowski 2003: 166).

O ile święta Wielkiej Nocy i Zielone Świątki należały do najważniejszych cyklu wiosennego, to do najważniejszych z okresu letniego zaliczyć należy Noc Świętojańską i dożynki.

Noc Świętojańska, lub dosłownie „wieczór świętojański”, zwany był przez niemieckojęzyczną ludność Jehanns Abend i rozpoczynał się w wigilię dnia św. Jana, czyli 23 czerwca. W okresie pogańskim był to czas przesilenia letniego i tym samym przełom pór roku. Obchody tego święta obserwuje się wśród Słowian jak i Prusów co najmniej od XV wieku, a wiadomo że narodziły się znacznie wcześniej. Na przełomie XIX i XX w. były one jeszcze bardzo bogate i wypełnione różnego rodzaju magicznymi zabiegami. Z czasem jednak zaczęły przybierać formę zwykłej zabawy. Wierzono, że w ten czas szczególną moc posiadały czarownice, przed którymi rzecz jasna należało się bronić. Jakże liczne są podania, które mówią o tym, że ludzie szczególnie niegodziwi lub gadatliwi stawali się ofiarami zbierających się na wzgórzach wiedźm. Równie powszechne są inne elementy wiary ludowej, a mianowicie przekonanie o tym, że zwierzęta tego dnia potrafią mówić ludzkim głosem (E. Morgenroth 1924: 34-36; G. Templin b.r.w.: 10).

W celu zabezpieczenia przed złymi czarami podejmowano się działań zabezpieczających zarówno dom, jak i cały przychówek gospodarzy. Szczególną rolę pełniły tu wszelkiego rodzaju rośliny. Na interesującym nas obszarze spośród drzew szczególną moc posiadała lipa, która zresztą ogólnie uznawana była za drzewo bardzo pożyteczne (A. Szyfer 1967: 139-140). Wykorzystywano ją do majenia drzwi obór. W domach zaś często wieszano rzepik pospolity (agrimonia-eupatoria), który zwany był Lebenskraut. Najlepiej jednak moc ziół znały zielarki. One też wiedziały, że jest to najlepszy okres na ich zbieranie. Później, rzekomo za sprawą czarownic tracić miały one swoją moc. Wybierano nieskoszoną łąkę, na której szukano rumianku (Chamomilla recutita), pierwiosnka (Primula veris), niezapominajki (Myosotis arvensis), krwawnika pospolitego (Achillea millefolium). Zerwany tej nocy lub wieczora 23 czerwca bniec biały (Melandrium album), kładziono pod łóżkiem by chronił od uroków i chorób. Równie ważną role pełniły piołun (Artemisia absinthium), storczyk samiczy (Orchis morio), lepiężnik różowy (Petasites hybridus), mniszek lekarski (Taraxacum officinale), rozchodnik wielki (Sedum maximum) (E. Lemke 1884: 19-20).

Bardzo ważne były także wszelkiego rodzaju wróżby matrymonialne, które należało wykonywać w ten szczególny wieczór. Dziewczęta, które chciałyby wyjść za mąż, plotły sobie wianki z ziół i ozdabiały nimi głowę. Wianki te rzucano później na drzewo i wróżono. Gdy wianuszek zawisł – dziewczę mogło liczyć na szybkie zamążpójście, gdy spadał miała jeszcze w tym roku pozostać panną. Ta zaś, której wywróżyło się zamążpójście obracała się na obcasie buta lub na gołej pięcie zaznaczając wokół siebie okrąg. Następnie udawała się do najbliższego zbiornika wody i nagarniała ją na siebie, po czym wracała do domu. Nazajutrz zaglądała w jakieś szczególne miejsce: ziemianka, spiżarnia, obora czy komórka zwracając uwagę na to co tam znajdzie. Znak, który miał jej się objawić mówił o zawodzie jej przyszłego małżonka. Gdy znalazła słomkę – miał to być robotnik rolny, kawałek cegły lub kamyk oznaczał murarza, natomiast roślinka oznaczała ogrodnika. (E. Lemke 1884: 20-21). Noce Świętojańskie jednak kojarzą się głównie z tańcem, biesiadami, nocnym paleniem ognisk i skakaniem przez nie. Dawniej zdarzało się, że pośród ognisk przeprowadzano bydło. Wszystkie te zabiegi miały rzecz jasna oczyszczać ludzi i zwierzęta oraz uwalniać od ciążących na nich urokach. Na terenach pagórkowatych popularne było staczanie ze zboczy zapalonych kół lub beczek (A. Szyfer 1976: 418). Do dziś zachowało się przekonanie, że „nie powinno kąpać się przed Janem”, gdyż można być wciągniętym przez topielce. Najbardziej jednak popularnym zwyczajem, mającym niewątpliwie genezę w dawnym ziołolecznictwie jest poszukiwanie kwiatu paproci. Być może należy go wiązać z odwiecznym problemem poszukiwania panaceum na wszelkie choroby, a sam okres przesilenia letniego, podczas którego zioła posiadały szczególną moc sprzyjał tworzeniu tego rodzaju mitów.

Obok obrzędów cyklu letniego, związanych z dniem św. Jana na szczególną uwagę zasługują dożynki. Dawne pruskie obchody tego święta opisali obszernie, w kontekście plemiennej Nadrowii XVII wieczni kronikarze: Mattheaus Praetorius i  Christoph Hartknoch, który przytoczył także jego pruską nazwę zazinek (M. Praetorius 2006: 504-509; Ch. Hartknoch 1684: 168). W tym miejscu warto nam jednak zwrócić uwagę na tereny nam bliższe – Pomezanię i Pogezanię – stanowiące dzisiejszą część Pojezierza Iławskiego. Otóż po zdławieniu powstania pruskiego, na mocy Traktatu dzierzgońskiego z 7 lutego 1249 r. Prusowie m.in. obiecywali, że: „Zaniechają dorocznych ofiar z owoców ziemi składanych bóstwu, które nazywają Curche, albo wszystkim innym bóstwom, bo te przecież nie są stworzycielami nieba i ziemi”. W tym pozornie lakonicznym przekazie, rozpatrując jego łacińską wersję i porównując z badaniami językoznawców doszukiwać się można nawiązania do obrzędów dożynkowych, odprawianych ku czci boga/bogini (?) płodności. Wówczas to składano ofiary ze zboża, zwierząt a także piwa. Już samo określenie libabunt, które pojawia się w oryginalnej wersji Traktatu i dotyczy formy kultu, informuje nas o płynnych ofiarach ku czci bóstwa, co doskonale współgra z przekazami licznych kronikarzy o zamiłowaniu Prusów do piwa i częstego używania go podczas odprawiania rytuałów, w tym szczególnie dożynkowych.

  Obrzędowe pieczenie chleba (według Praetoriusa)

W samym imieniu Curche dopatrywać się możemy bóstwa związanego ze zbożem. Prawdopodobnym wydaje się, że wiązać je można ze szkodnikiem, jakim był wołek zbożowy. Popierają to analogie językowe z litewskim kurklys – turkuć, czy łacińskim curculio – wołek zbożowy (J. Powierski 2003: 132). Niewykluczone, że dawniej nazywano wspólnym mianem podobne do siebie szkodniki, co częściowo przetrwało w językach indoeuropejskich. Aczkolwiek krzyżacki kronikarz Piotr z Dusburga pisał, że Prusowie: „[…] czcili każde stworzenie jak boga, a mianowicie słońce, księżyc i gwiazdy, pioruny, to co lata [volatilia], zwierzęta czworonożne, a nawet ropuchę” (Dusburg 2004: 45) to trudno uznawać aby Prusowie czcili owego szkodnika jako bóstwo. Najpewniej był on – podobnie jak i inne zwierzęta – czczony jako sługa boga, którego należało przebłagać. Był on „reprezentantem boga w zbożu” (J. Powierski, 2003: 133). W wielu miejscach Prus przez wieki utrzymywało się przekonanie, że duch zboża cofa się w miarę jego koszenia. Co też starano się uszanować wiążąc ostatni snop ściętego zboża ozdobnymi wstęgami, którego zwano w niektórych miejscach „Kurkiem” (A. Bruckner, 1980: 43; A. Szyfer, 1970: 130).

Na obszarze Pojezierza gdy skoszono już ostatnie łany zboża, wraz ze zjeżdżającym z pola wozem oznajmiano koniec żniw. Idący obok bili w kołatkę, zaś przy szprychach mocowano drążek, który wydawał głośny terkot. Z ostatnich zerzniętych snopów wiązano wieńce dożynkowe oraz uplecione również z kłosów, kwiatów i ziół „baby zbożowe”. Parobkowie i wszyscy ci, którzy pomagali przy żniwach zbierali się w odświętnych strojach pod domami gospodarzy lub koło dworów. Mężczyźni przynosili ze sobą ozdobione kwiatami i gałązkami kosy, kobiety trzymały w rękach ozdobione roślinami grabie i widły. Panny nakładały na głowę wianki. Wówczas to następowało uroczyste wręczenie wieńca i „zbożowej baby”. Później następowały uroczystości kościelne. Po nabożeństwie udawano się pięknie przystrojonymi wozami za wieś, najczęściej na najwyższe wniesienie, gdzie po krótkim kazaniu śpiewano pieśni dziękczynne. Po uroczystości wszyscy szli do karczmy na tańce (K. Radzimanowski, 2004: 115-116).

  Dożynki w Siemianach (K. Rodzimowski, 2004)

W okresie jesiennym do najważniejszych świąt należały Zaduszki – zwyczajowa nazwa, czy też Wszystkich Świętych – nazwa kościelna. Prawie każde z ważniejszych świąt dorocznych zawierało elementy obrzędów eschatologicznych. Zarówno na Wielkanoc, jak i Boże Narodzenie zostawiano jedzenie dla dusz zmarłych. W niektórych miejscach Warmii i Mazur co najmniej do lat 70. XX wieku zanoszono jajka wielkanocne na groby zmarłych (E. Kaczmarek 2004: 12). Także sam zwyczaj dbania o zwierzęta i wiara, że mówią one w szczególne dni w roku jest być może jakąś pozostałością wierzeń w reinkarnację o czym w samym tylko kontekście wierzeń Prusów szeroko mówią źródła średniowieczne (Dusburg 2004: 46; Kadłubek 2003: 173; M. Murinius 1989: 19). Kościół już dawno uznał za konieczne skupienie wielu świąt poświęconych zmarłym w jednym dniu. Na obszarze katolickiej Warmii i ziemi lubawskiej miało to miejsce 1 listopada, zaś w kościele protestanckim była to ostatnia niedziela listopada. Zwyczajowo gromadzono się przy grobach zmarłych, ale nawet po zaprowadzeniu stałego dnia, w którym należało wspominać zmarłych i wprowadzeniu doń chrześcijańskiej obrzędowości, nie udało się zatrzeć dawnych przyzwyczajeń. Prusowie mimo, iż ochrzczeni przybywali na groby zmarłych i składali im dary z pożywienia zapraszając do domów. Do dziś w wielu miejscach przetrwał przesąd, że nie należy w ten dzień wylewać wody przed chałupę, by nie oblać duszy.

Spośród świąt zimowych zrazu jesteśmy w stanie wskazać to najznaczniejsze. Boże Narodzenie obchodzone było zarówno przez lubawskich katolików, jak i zamieszkujących na obszarze Pojezierza protestantów. Nietrudno jednak zauważyć, występujące między nimi różnice. Na obszarze Pojezierza 11 listopada, czyli dzień św. Marcina był początkiem oczekiwania Bożego Narodzenia. W dzień ten rozśpiewane orszaki dzieci przechodziły przez wieś i miasto ze światłami. Dawniej też, obszarnicy zbierali tego dnia podatki.

Po św. Marcinie następował czas adwentu w czasie którego wyruszał orszak Schimmela – od niem. Schimmel - źrebak. Przedstawiany był on jako koń, odgrywany przez młodego człowieka. Dość wspomnieć w tym miejscu, że od dawna wśród ludów bałtyjskich, w tym i Prusów koń, podobnie jak wół pełnił funkcję apotropeiczną. Gdy chciano uniknąć chorób to nakładano na płoty czaszki tychże zwierząt. Schimmel zatem ku uciesze wszystkich wierzgał i skakał niczym prawdziwy źrebak, odganiając tym samym złe moce. Oznajmiał on swe przybycie ciągłym dzwonieniem. Do jego towarzyszy należeli tzw. sługi: akordeonista, niedźwiedź i bocian, którzy zbierali wszelkiego rodzaju podarki, w postaci kiełbasy, słoniny, mięsa, chleba i masła.

W zamian orszak Schimmela życzył mieszkańcom wszystkiego co najlepsze w gospodarstwie: powodzenia gospodyni i wszelkiego przybytku gospodarzowi. Dla członków orszaku przygotowywano różne przysmaki. Zazwyczaj były to słodkie pierniki lub też specjalne, pieprzne ciastka, które były dość twarde, ale oczywiście pieczone wg domowej receptury, czyli:

Składniki: 1250 g . cukru, ¼ litra mleka, 500 g . miodu, 1000 g . mąki żytniej, 32 g . środka spulchniającego, nieco przypraw korzennych, w tym szczyptę przypraw do piernika i trochę zmielonego pieprzu, trochę rumu i wody różanej.

Przygotowanie:  Mleko, miód, cukier należało krótko podgrzać i jeszcze ciepły płyn połączyć z mąką i przyprawami. Gdy masa schłodziła się, dodawano rumu lub wody różanej, łączono je ze środkiem spulchniającym (woda różana jest lekka i łagodzi smak środków spulchniających). Połączoną masę odstawano na noc w ciepłe miejsce, następnego dnia wykrajano około 5 cm grube rogaliki, ułożone na przesmarowanej blasze pieczono w średniej temperaturze około 40 minut.

Protestanci niekiedy już na 4 tygodnie przed Bożym Narodzeniem wieszali wieniec pleciony z gałązek choiny. Ozdobiony był on wstęgami i świecami. W pierwszą niedzielę wstążki były czerwone, w drugą żółte, trzecią srebrne, zaś złote wstęgi wieszano w ostatnią niedzielę (E. Kaczmarek 2006: 16).

Według wielu badaczy, choinka pojawiła się na Mazurach dość późno bo pod koniec XIX – początek XX wieku. Istnieją jednak pewne dowody, że wśród szczególnie światowych ludzi zwyczaj ten został zaadoptowany już dość wcześnie. Przypomnijmy, że za „ojczyznę” choinki uznaje się Alzację, a szczególnie miasto Strassburg gdzie pojawiła się ona już w 1604 r. W Prusach zwyczaj ten przyjął się znacznie później. W niektórych miejscach można się go już doszukiwać około 1820 r. Jednakże wcześniej pojawia się on na obszarze i w sąsiedztwie Pojezierza Iławskiego. Profesor i pastor J. C. Wedecke wspominał w swym dzienniku z roku 1803, że już w 1800 r. widział zdobione drzewka bożonarodzeniowe zarówno u grafa Carla Ludwiga Aleksandra zu Dohna jak i u mieszkających w jego wsiach: Dobry, Wilczęta i Gładysze chłopów. Przykład szedł z góry, trudno jednak na obecnym etapie stwierdzić, czy przyjął się on na stałe. Niezwykle pomocne mogą się okazać śpiewniki, które bogaci mieszkańcy tych terenów drukowali specjalnie na okazję Wigilii. Zawierały one zarówno pieśni ogólnopruskie, jak i ludowe, które powstawały na naszym obszarze. Dowiadujemy się z nich np.: jak wyglądało drzewko wigilijne. Przyozdobione było ono piernikowymi konikami, kotami, jeźdźcami na koniach, kółkami i figurkami dziewcząt. Częstą ozdobą były świeczki i cukierki w kolorowych papierkach (K. Radzimanowski 2004: 134).

Dzień Wigilii był dniem szczególnym. Unikano wówczas pracy, by nie zagniewać krążących po świecie duchów. Domniemywać można, że tradycyjna pusta zastawa przeznaczona była właśnie dla duszy zmarłego. Kolację przygotowywano różnie, w zależności od regionu. Na katolickiej ziemi lubawskiej było w połowie XIX w. od dziewięciu do dwunastu potraw. Na stole można było znaleźć kwaśna dynię, szmurowaną kapustę, kluski do rosołu – zwane nudle, czerninę, kluski z serem, pieczeń gotowaną w rosole, śledzie i inne ryby oraz zupę owocową. Tu ponadto występował opłatek (J. Falkowski 2006: 417). Nieco inaczej było u zamieszkujących Pojezierze protestantów. Po pierwsze wieczerza nie była tak pieczołowicie przygotowywana jak u ich sąsiadów zza Drwęcy. Składała się zazwyczaj z pieczonej gęsi, kiełbasy, chleba razowego, piernika i marcepana. Nie dzielono się tu także opłatkiem. Wspólnym zwyczajem było w wielu miejscach obdarowywanie się prezentami. Bacznie też przyglądano się zachowaniu zwierząt. Wierzono, że potrafią one przemówić ludzkim głosem, a nawet wymienić imię przyszłego narzeczonego lub męża. Dziewczęta zaś po kolacji wigilijnej szły do obejścia i liczyły na wyścigi kołki w płocie lub też drzewka owocowe. Ta, która pierwsza je policzyła miała pierwsza wyjść za mąż. Po wieczerzy na wsi pojawiali się przebierańcy, których nazywano „gwizdami” (J. Falkowski 2006: 417-418). W miastach po uroczystym nabożeństwie ludzie często zbierali się na rynku i wsłuchiwali się w śpiew chóru.

Okres pomiędzy Bożym Narodzeniem a Świętem Trzech Króli był okresem szczególnym, na ziemi lubawskiej nosił on miano „Psiej Skóry”. Wówczas to, jak powszechnie uważano, pojawiały się na świecie czarownice przed którymi strzeżono się kładąc na próg obory i domu siekierę. Wierzono także w to, że dusze zmarłych szukały wówczas swych dawnych domów. Nie wykonywano pewnych prac, gdyż np.: od samego przędzenia krowy dostaną wszy lub że w przędze wkręci się diabeł.

        Do najważniejszych należały obchody Nocy Sylwestrowej – wigilii nowego roku. Wówczas to owijano drzewa słomą by zapewnić urodzaj owoców w następnym roku. Słoma pozostawała na drzewach tak długo, aż zniszczył ją wiatr i śnieg. Krowy w noc sylwestrową otrzymują chleb z masłem i solą by w przyszłym roku dawać dużo mleka. Wypiekano także obrzędowe ciasta w kształcie zwierząt co niewątpliwie miało zapewnić dobry chów zwierząt (A. Szyfer 1976: 414). Kurom zaś sypano ziarna w obręcz, często używano do tego starej felgi od roweru, wierzono że będą one dawać dużo jajek w przyszłym roku. Spożywano wówczas także tradycyjną zupę grochową i potrawy rybne – szczupaka, sandacza. Łuska jedzonych wówczas ryb też posiadała szczególna moc, wkładana do portfela pomnażała pieniądze.

Przed północą lano ołów lub wosk i wróżono z utworzonych figur. Oczywiście do najważniejszych pytań jakie miały odpowiedzieć wróżby kto kogo poślubi, ale także starano się wyczytać w nich śmierć. Z ciasta wypiekano figury, które służyć miały do wróżb. Trupia czaszka, klucz do bram nieba, chleb, obrączka, dziecko w kolebce, moneta. Upieczone figury kładziono pod talerzami – tak by nie wiadome było gdzie się jaka znajduje. Biorący udział w zabawie przysuwali ku sobie talerz i sprawdzali co przekazuje im los. Oczywiście wszyscy najbardziej bali się znalezienia pod talerzem trupiej główki, bo trzykrotne spotkanie z losem znaczyło jego spełnienie (K. Radzimanowski 2004: 103-104) .

Następny z zimowych terminów roku obrzędowego to zapusty, czyli koniec karnawału. Cały okres od Nowego Roku do Środy Popielcowej był czasem zabawy i radości, jednakże najbardziej hucznie obchodzono trzy ostatnie dni. Zapusty łączyć należy także z okresem powiązanym z kultem zmarłych. Wskazują to zwyczaje stawiania jedzenia dla dusz, zakaz hałasowania naczyniami i nakaz jedzenia grochu, który zazwyczaj przygotowywano na świńskim łebku. W ostatni dzień karnawału organizowano huczną zabawę, która kończyła się jednak o północy, gdyż jak wierzono można było zostać porwanym przez diabła. Jednym z charakterystycznych obrzędów zapustowych był taniec kabłąka, który odgrywano podczas zabawy ostatkowej. Izba w której miała odbywać się uroczystość była starannie sprzątana, ustawiano w niej stoły i ławy. Na podłogę wysypywano cienką warstwę piasku. W rogach i wzdłuż ścian układano porąbaną jodłę i gałązki jałowca. Na stołach zaś pojawiało się piwo, likier, biały i ciemny chleb oraz tytoń. Po tym święcie czekano już Wielkanocy (K. Radzimanowski 2004: 104-105).

  “Szczęśliwego nowego roku!” Kartka z Elbląga (źródło: www.westpreussen-archiv.de)

 

Kultura ludowa Warmii i Mazur, a szczególnie jeżeli dotyczy to Pojezierza Iławskiego i ziemi lubawskiej jest kulturą pogranicza, której cechą charakterystyczną jest jednoczenie elementów wywodzących się z różnych tradycji. Obyczaje w różnych regionach nie zawsze bywały ze sobą identyczne. Na przykładzie choćby Pojezierza Iławskiego i ziemi lubawskiej, wyraźnie widać jak bardzo w niektórych elementach różniły się one od siebie. Protestanci zamieszkujący Pojezierze bardziej ciążyli ku kulturze niemieckiej, u nich też więcej zachowało się dawnych pruskich obyczajów. Ziemia lubawska, która od II pokoju toruńskiego, do 1772 r. stanowiła część Rzeczypospolitej, po odzyskaniu niepodległości znów znalazła się w jej granicach, naturalnie ciążyła ku polskim obyczajom i kościołowi katolickiemu. Nie znaczy to jednak, że zatarły się tym samym wspólne z innymi częściami Prus elementy kultury ludowej. Zacierać się zaczęły po 1945 r., kiedy szczególnie na obszarze Pojezierza doszło do wymiany ludności. Autochtoni zmuszeni do opuszczenia ojczyzny zabrali ze sobą dawne zwyczaje. Nowi przybysze przeszczepiali znane sobie obyczaje na nowy grunt. W tym miejscu znacznie bardziej uprzywilejowana jest ziemia lubawska, gdzie nie doszło do wymiany etnicznej w takim stopniu jak to miało miejsce na zachód od Drwęcy. Tym samym też dawne obyczaje żywotne są tu po dziś dzień, jednakże i te powoli zacierają się. Odchodząc w przeszłość, ulegają przemianom i wpływom z zewnątrz. Coraz bardziej niweluje się różnica pomiędzy kulturą duchową miast i wsi, w których główne miejsce zajmuje kościół katolicki, a coraz mniejsze kultura ludowa. Nietrudno zauważyć, że jest to ogólnopolski, o ile nie ogólnoeuropejski kierunek przemian naszej obyczajowości, w której nierzadko przewodnią rolę w upraszczaniu a tym samym marginalizowaniu regionalnego obrazu świąt pełnią środki masowego przekazu i komercjalizacja życia duchowego.